Kolejny, trzeci już piątek, który było mi przeżyć w jakże cudownej Anglii, której pogoda jest zmienna, niczym przysłowiowa kobieta jest dla mnie zakończeniem ciężkiego tygodnia pracy biurowej. Wbrew pozorom ta praca potrafi zmęczyć. Swój dzień zacząłem jak każdy, mianowicie otworzyłem biuro magicznym kluczykiem, odsłoniłem rolety, aby móc dostrzec piękno kolejnego deszczowego dnia i w towarzystwie zapachu kawy szefowej przystąpiłem do pracy.
Standardowo odpowiedziałem na wszystkie e-maile, tak aby rozwiać wątpliwości strapionych uczniów, po czym pozwoliłem sobie na chwilę relaksu, oddając się social mediom, które dla naszej firmy są priorytetem. Tak mija mi czas do pory obiadowej, którą zresztą spędzam na podbieraniu WiFi z miejskiego banku i zajadaniu się wyśmienitą kanapką. Po powrocie do biura czeka na mnie zwykły romans ze stertą papierów, które muszę przejrzeć i umieścić w odpowiednich folderach. zegar w międzyczasie mozolnie odmierzał sekundy minuty a w końcu godziny, aby wybiła wymarzona 17, która jest furtką do jakże pięknego z perspektywy pracownika weekendu.
Z biura znikłem szybciej niż słońce zza brytyjskich chmur jednak w domu czekała mnie wyśmienita meksykańska kolacja oraz grupa kolegów, z którymi mogłem rozegrać partyjkę w uno i zapomnieć o reszcie świata. Jednak tej Szlacheckiej rozgrywce nie poddałem się zbyt długo, gdyż jutro czeka mnie wycieczka do Londynu, w którym chce być w pełni wypoczęty i korzystać. Uroku stolicy Anglii.